(oczami praktyka, mniej teoretyka)
Znany wszystkim tym, którzy próbowali pozbyć się nadmiaru kilogramów. Pojawia się wtedy, kiedy jesteśmy pewni, że utrzymamy osiągniętą wagę. Sprawia, że utracone kilogramy powracają, a nawet jest ich więcej. Sławny: efekt jo-jo. Każdy go zna.
Tyle razy ile chudłam, tyle razy pojawiał się ten nieproszony gość. Przychodził szybciej, aniżeli się spodziewałam. Wystarczył miesiąc, dwa, pół roku. I już był. Zadawałam sobie pytanie: jak „po diecie” wrócić do „normalnego jedzenia”, aby utracone kilogramy nie powróciły?
„Dieta” zawsze kojarzyła mi się z ograniczeniami, ze sposobem na jedzenie przez określony czas. Nigdy ze stałą zmianą sposobu jedzenia. Każda z nich była dla mnie stresująca, ograniczająca, a nawet wyniszczająca.
Efekt jo-jo skutecznie przyczyniał się do załamania, do ponownego braku wiary w siebie, do utwierdzenia się w przekonaniu, że jestem słaba…znowu poległam.
Jeśli podczas „diety” mocno ograniczamy lub całkowicie eliminujemy dużą część grup pokarmowych, to w momencie kiedy wrócimy do dawnych nawyków żywieniowych, organizm momentalnie zacznie magazynować nadmiar spożytych kalorii w postaci tanki tłuszczowej.
Średnio dziennie spożywamy 2.000-2.500 kcal. Ta ilość ma zaspokoić zapotrzebowanie energetyczne na podstawową przemianę materii, jak: oddychanie, krążenie, trawienie, itp. oraz na ponadpodstawową przemianę materii, czyli nasza aktywność fizyczną.
Jeśli w pewnym momencie zaczniemy spożywać np. 700 kcal, to momentalnie zaczniemy tracić na wadze. Będzie się tak działo, ponieważ organizm będzie musiał nadal czerpać energię, ale tym razem jego źródłem będzie nie tylko pożywienie, ale również tkanka tłuszczowa. Tak będzie do czasu.
„Po chwili” organizm dopasuje się do tej ilości kcal, którą dostarczamy, bardzo zwalniając przemianę materii i spowalniając pracę narządów wewnętrznych. Przestajemy chudnąć. Będziemy odczuwać zmęczenie, znużenie, osłabienie. I każda dodatkowa kcal powyżej przykładowych 700kcal momentalnie zostanie zamieniona na tkankę tłuszczową. Organizm będzie się zabezpieczał i zbierał „zapasy” na czas ewentualnego kolejnego deficytu kalorycznego.
Ułożyłam mój program w taki sposób, aby nie ograniczać różnorodności pokarmów. Według mnie jedzenie prawie wszystkiego tego, co jedliśmy przez Przemianą (to nie jest dieta!) i co zamierzamy jeść po niej, jest czynnikiem, który skutecznie mnie uchronił przez efektem jo-jo. Różnica polega na sposobie przyrządzenia pożywienia. Zamiast jeść wersje ciężkostrawne, podajemy je w wersji lekkostrawnej półpłynnej, czyli takiej, jaką najbardziej lubią nasze jelita. A to w nich w dużej mierze odbywa się proces trawienia i to na nich powinniśmy skupić dużą część swojej uwagi.
Czyli zamiast bardzo ograniczać ilość przyjmowanych pokarmów (patrz np. dieta kapuściana, białkowa, dieta soki itp.), to jemy prawie wszystko, łącznie z takimi produktami, które powszechnie uważane są za zakazane, na przykład: makaron, ziemniaki, śmietanę, kiełbasę, itp. (I ja mam czasami chwile słabości i lubię zjeść coś z listy: „nie jedz bo tuczy”.)
Nasze ograniczenie dotyczy jedynie formy przyrządzenia.
Przy takim schemacie zyskujemy trzy rzeczy: po pierwsze jemy pożywienie lekkostrawne, po drugie mniej kaloryczne (np.: drób gotowany ma mniej kcal aniżeli drób smażony czy wędzony), po trzecie reguluje się nasza przemiana materii.
Takie odżywianie powoduje, że po zakończonym etapie stabilizacji Przemiany (etap trzeci w czteroetapowym procesie), gdy przechodzimy do etapu „utrzymania wagi”, nadal jemy wszystkie te pokarmy, które jedliśmy w czasie Przemiany, ale już w postaci stałej, czyli tradycyjnej.
Nie mam efektu jo-jo, gdyż mój metabolizm funkcjonuje na prawidłowym poziomie, a także nie ma drastycznej różnicy między tym, co jadłam w czasie mojej Przemiany, a co jem teraz.
Tak wygląda obraz teorii i praktyki „efektu jo-jo”. Aby dojść do takich wniosków przeszłam wiele diet, wiele zlotów i upadków. Dzisiaj głośno o tym mówię, aby wszyscy, którzy moja podobną historię do mojej, mogli sami podjąć decyzję, czy mój pogram: Przemiany wg Moniki Honory jest wart wypróbowania.